Scena spod Lidla.
Elegancko ubrany starszy jegomość z wielkim, połyskującym czerwonym okiem sygnetem na palcu, usiłuje odpiąć wózek sklepowy przed wejściem. Gmyra, śtura, cosik wpycha w tę szparkę, szarpie, a wózek jak przyczepiony był, tak przyczepiony pozostaje.
Z bezradną miną zgubionego dziecka zwraca się do mnie z zapytaniem: ile trzeba wrzucić do wózka aby się wypiął? na co otrzymuje odpowiedź (a jakże, ode mnie!) że jeśli chce droższy to piątkę, a jeżeli wystarczy mu tańszy to złotówkę (wózki wszystkie jednakowe i jest albo-albo hłehłe ale np. Mąż woli za piątaka - bo mu więcej kasy zostaje po wyjściu ze sklepu).
Na co bidulek mówi mi, że próbuje właśnie za złotówkę i nie da rady, na dowód czego pokazuje ową złotówkę na wyciągniętej dłoni.
Dwie pięćdziesięciogroszówki ....................................................
A jak już o wózkach mowa.
Potrzeba matką wynalazków i skoro już wynaleziono wózki higieniczne (bardzo fajny wynalazek), to może ktoś wymyśli wózek na ............. kartę?
Taki pomysł zgłaszam.
hehehe uśmiałam się :D
OdpowiedzUsuń