A raczej jej brak.
Syn miał kolejny koncert, dużo ich ostatnio. W ostatnim miesiącu trzy, w tym jeden wyjazdowy i jedna msza. Czyli tydzień w tydzień.
Śpiewa od trzech lat, nigdy nie nawalił.
Wczoraj od początku był jakiś taki inny, potem zauważyłam, że nie śpiewa, a tylko porusza ustami, zaczął się kiwać na boki, a w pewnym momencie podniósł ręce do twarzy po czym odwrócił się i wyszedł. Obok mnie siedziała inna mama, która zawsze jeździ z chłopcami jako fachowa opieka medyczna. Zanim Syn wyszedł do zakrystii (bo koncert był w kościele) ona już pytała mnie czy nie jest chory, a kiedy się tylko odwrócił już wstawała i wypadła z ławki niemal biegnąc w stronę bocznego wyjścia.
Zaraz udałam się za nią.
Uczucie fatalne, kiedy zobaczyłam Syna leżącego na podłodze, już wyrozpinanego, z błędnym wzrokiem. Bledziutki, zlany potem ale przytomny mówił w kółko, że mu wstyd.
Świeże powietrze i woda dość szybko doprowadziły go do pełnej przytomności, ale na koncert już nie wrócił.
Niebawem dołączył do niego kolejny kolega, który też zasłabł.
Dyżurna pielęgniarka chóru (ta mama, co wystrzeliła jak z procy) obeznana jest z tym zjawiskiem. Stwierdziła, że chłopcy we Włoszech padali jak muchy, na każdym koncercie któryś nie wytrzymywał i słabł. Więc ona dokładnie wie, kiedy należy już teraz zaraz biegnąć z pomocą i reaguje zanim zareaguje rodzic. Co nie umniejsza faktu, że czułam się z tym podle, że ona zareagowała wcześniej ode mnie.
Synowi zdarzyło się to po raz pierwszy. Co nie znaczy, że ostatni, w końcu tendencja do chwilowych zasłabnięć i omdleń jest charakterystyczna dla chłopców w tym okresie dojrzewania. Ten drugi chłopak też szóstoklasista.
Pech chciał, że obaj chłopcy są w składzie kameralnym. Syna dyrygent zastąpił, bo zesłabł wcześniej. Ten drugi wyszedł ze składu w trakcie, kiedy ten wykonywał pierwszy utwór.
Kiedy koncert się zakończył (a był wyjątkowo długi, bo trwał półtorej godziny), ksiądz dyrygent nawet nie zapytał Syna o samopoczucie. Ten natomiast podszedł do niego i powiedział "przepraszam". I co usłyszał? Że nie można niego liczyć (!!!) i nie może być dłużej w składzie kameralnym...........
Kara?
Nie wiem, czy faktycznie go wymieni, różnie bywa w tym dyrygentem, mówi różne rzeczy jak jest niezadowolony, a wczoraj wyraźnie był, bo te dwa zasłabnięcia to nie wszystko co mu wczoraj nie szło.
Jeszcze pół roku temu Syn po takim tekście płakałby z żalu. Wczoraj tylko powiedział takim zrezygnowanym głosem "trudno", jakby mu to wszystko zobojętniało.
A mnie jest normalnie przykro. Tyle pracy, tyle wysiłku, tyle serca, jedna niedyspozycja i "nie mogę na ciebie liczyć ?!" Zero empatii i zainteresowania, a tylko stwierdzenie, że jest do wymiany?
Tak bardzo przedmiotowo podchodzić do dziecka?
Przecież to jest człowiek, nie automat, nie instrument. Przecież bez tych chłopców chór by nie istniał, dyrygent byłby tylko szeregowym księdzem i nie zbierałby laurów za ich sukcesy wyśpiewane ich gardłami.
Przykre.
I straszliwie zniechęcające.
Dwa dni później.
Mój Syn leży jak przysłowiowa skóra z diabła i śpi. Noc miał koszmarną, lało się z niego na dwie strony, wymordowany w końcu zasnął, rano napił się herbaty i znowu zaczął go boleć brzuch....
Dzieciak, na którego nie można liczyć ...................
Nadal mnie szlag trafia na samo wspomnienie tych słów.....
............. a trzy godziny później był już w szpitalu .....................
Dlaczego Twój syn przeprasza że źle się poczuł?
OdpowiedzUsuńA na stwierdzenie "nie można na ciebie liczyć" chyba trzeba zainterweniować, ktoś dorosły powinien to zrobić
Ella-5
On nie przepraszał za to, że się źle poczuł. On przepraszał za to, że wyszedł ze składu w czasie koncertu.
OdpowiedzUsuńA dyrygentowi w pięty poszło, kiedy mu przedstawiłam zaświadczenie o przyjęciu Syna do szpitala, które wzięłam specjalnie dla niego. Już nic nie musiałam mówić bo aż się skurczył ......
Zdrowia dla syna życzę.
OdpowiedzUsuńElla-5