poniedziałek, 17 lutego 2014

Kolejna reklamacja, czyli antyreklama

Tym razem chodziło o buty.

Rok temu rozleciały się dość drogie buty zimowe Syna, kupione w sklepie firmy, która nie robiła problemów z reklamacją. Buty się do chodzenia nie nadają, zatem "proszę sobie wybrać jakieś inne" i po sprawie.
Do czasu.
Podejrzewam, że wielu klientów sieci Deichmann wpadło na pomysł, aby za cenę jednej pary nabyć kilkakrotnie różne buty. Koniec sezonu? to do reklamacji z byle powodu i nowa, inna, akuratna na sezon para kolejnych bucików. Takie podejście doprowadziło do tego, co ostatnio przeszliśmy z butami Męża.
Nomen-omen, nabytymi z reklamacji butów Syna.

Obuwie, które wybitnie spasowało Mężowi, rozleciało się w sposób, który "mój" szewc nie naprawia i twierdzi, że naprawić się nie da bez deformacji czy łaty na wierzchu.
Z oglądu to samo wynika, ale opinii fachowca w tym względzie zaczerpnęłam.
Nie będę opisywać, buty (oba) wyglądały tak.











Reklamacja rozpoczęła się w grudniu.

Mimo ewidentnej rozpadówy butów, pani spisała reklamację. Nie zgodziliśmy się na naprawę, wiedząc, że się tego w sposób niewidoczny naprawić nie da. Żądanie klienta brzmiało "wymiana".
Po dwóch tygodniach rozpatrzono żądanie odmownie.
Sprzedawca (bezimiennie, podpisano pieczątką sklepu) nie wyraził zgody na wymianę, proponując naprawę. Jednocześnie przyznał, iż uznaje niezgodność towaru z umową oraz zaznaczył bez jednoznacznego wskazania, że wymiana towaru jest niemożliwa/naraża Sprzedawcę na nadmierne koszty – (opcja do wyboru przez Kupującego ?).
Pani sprzedawczyni bardzo starała się nakłonić mnie do podpisania opcji "naprawa" (ale proszę zaufać naszemu szewcowi), na co się nie zgodziłam. Buty odebrałam, napisałam w domu odwołanie ponawiając żądanie wymiany, a w razie odmownego załatwienia stwierdziłam, że odstępuję od umowy i chcę zwrotu gotówki. Pisemko wraz z butami ponownie pojechało do sklepu, tym razem już Mąż zawiózł to sam bo ja byłam w gipsie.
Po kolejnych dwóch tygodniach podtrzymano odmowę (tym razem podpisała jakaś pani), nadal twierdząc, że naprawa jest możliwa. I oczywiście, żebym podpisała "zgodę" na naprawę. Cóż było robić? Napisałam, że zgoda na naprawę została wymuszona i ok, niech "naprawiają" ale w sposób niewidoczny.
Po kolejnych dwóch tygodniach, wczoraj, pojechaliśmy odebrać buty naprawione przez szewca-cudotwórcę. I owszem, niczego nie było widać. Poza tym, że całe pięty zostały skrócone tak, że Mąż miał buty zbliżone do klapków, mało tego! jeden zapiętek niższy od drugiego. Szewc-cudotwórca pewnie jakoś to wycerował i po prosu schował pod spód żeby widać nie było. Zgodnie z żądaniem klienta !!!
Gołym okiem, nawet bez mierzenia, widać było, że buty są komicznie nieforemne - rozmiar na dorosłego faceta, a zapiętki płytkie jak dla dziecka.
Pani za ladą rozłożyła bezradnie ręce i poszła z problemem na zaplecze. Normalnie śmiech pusty mnie ogarnął w oczekiwaniu co też teraz wymyślą po prawie dwóch miesiącach.
A pani przyszła, zrobiła wydruczek, kazała podpisać i ...................... oddała kasę w całości. Bez szemrania i jakichkolwiek dodatkowych dyskusji.


I po cholerę to wszystko było?
A po to, aby nas zniechęcić.
Ile osób na dziesięć będzie konsekwentnie stało przy swoim? Ile po "naprawie" obejrzy dokładnie buty? Ile stwierdzi "jak nie, to nie" i machnie ręką? Ile wyjdzie z założenia, że jak odmówili to już nie ma co, bo się nie wygra?
Sklep zapłacił szewcowi, mnie oddał pieniądze, a i tak wychodzi na takiej procedurze do przodu. Bo większość odpuści.

I to jest świństwo. W takim układzie to klient jest poszkodowany, a sprzedawca ma naprawić szkodę. Czyli znowu sprzedawcy stają na nie tej pozycji, bo uważają, że to klient ma się dopasować do nich i do ich jakichś wewnętrznych zasad, które niby mają bardziej obowiązywać niż ustawa.

Pamiętam, jak odmówili świadczenia sąsiadowi, który nie ma połowy kończyn. Ale przecież połowę ma ! Sprawa trafiła do sądu i wypłacono wszystko z odsetkami. Ale sam sąsiad od razu po odmowie zrezygnował, przyjął decyzję i tyle. Pożalił mi się i wzięłam sprawę w swoje ręce, ale gdyby milczał? To byłby wśród większości, którzy nie walczą, nie zaskarżają i nie dostają.
Nie powinno tak być. Jeśli ma ktoś prawo do czegoś, powinien to dostać. Tymczasem u nas standardem jest procedura: należy się ale odmawiamy, damy jak zaskarży.

Odbiegłam jednak od tematu.
Ja już firmie Deichmann dziękuję. Zbyt często ich obuwie wymaga reklamacji, a mnie się nie chce tak długo czekać w sprawach oczywistych.





2 komentarze:

  1. Reklamacje w Deichmanie to jakaś kpina... Też kiedyś miałam wątpliwą przyjemność, ale ja postanowiłam posiłkować się opinią własnego, niezależnego rzeczoznawcy. Trafiłam na rzeczoznawców Maj i muszę przyznać, że ich opinia naprawdę mi pomogła, gdyby nie to, to kto wie, czy tez bym nie odpuściła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, też miałam problemy z reklamacją w Deichmannie i też panowie Maj mi pomogli :) Polecam takie rozwiązanie.

      Usuń

A Ty, co o tym sądzisz?