Ale po raz kolejny stwierdziłam, że mój "dawca" internetu myli nadal strony umowy, znaczy się siebie stawia na pozycji łaskawcy, a klienta traktuje jako natręta. Co najmniej.
Nie ma co opisywać procesu padania internetu, w każdym razie zrobiliśmy z Mężem wszystko co potrafimy, a ten nadal się nie podniósł. Wifi nie łapało ani w lapku, ani w smartfonie, ani na tablecie. Komputer stacjonarny nie chciał otworzyć żadnej strony. Wszystko pokazywało stan połączenia i doskonałą siłę sygnału oraz brak dostępu do internetu.
Poza tym od jakiegoś czasu siadał nam całkowicie dźwięk w programach HD - w lepszej jakości można oglądać filmy nieme. Oglądamy mało, poza tym HD są też w jakości zwykłej dźwiękowej, zatem przy okazji zamierzałam załatwić i to.
Takoż naszykowałam stosowne numerki i dzwonię. Znacie to? Na pewno. "Witamy w biurze obsługi ......, i jedzie mi po kolei co mam wcisnąć aby się połączyć. Wcisnęłam obsługę techniczną. "Jeśli chcesz ...... zgłosić awarię" - było pod dwa. Wcisnęłam. Kazali wstukać numer klienta i wcisnąć krzyżyk. Na numer klienta byłam przygotowana, ale na krzyżyk nie. Który to? Gwiazdka? Kratka? bo najbardziej pasuje +. Jakoś intuicyjnie wcisnęłam kratkę. "Jeśli chcesz zgłosić awarię ........ internet był dopiero pod 4. Bodaj pod 2 była TV cyfrowa, ale bardziej zależało mi na internecie - czyli wcisnęłam 4.
"Informujemy, że w trosce o najwyższą obsługę klienta blablabla" i .... czekam bo "informujemy, że wszystkie linie są zajęte, proszę czekać na połączenie z konsultantem lub zadzwonić później". Co to, to nie, poczekam !
Po kilku minutach - "cośtamcośtam - w czym mogę pomóc". To cośtam to było chyba dzieńdobry, nazwa operatora i pan się przedstawił. Wysłuchał mojego problemu po czym stwierdził, że on mnie przełączy na technika w naszym mieście i zanim zdążyłam cokolwiek zapytać o TV cyfrową i w ogóle cokolwiek powiedzieć, usłyszałam w telefonie muzyczkę.
Po około 20 minutach znałam już ten motyw na pamięć i zdążyłam niemal zapomnieć po co i gdzie dzwoniłam, więc przerwałam to połączenie. Wolę posłuchać swoich kawałków.
Naszykowałam sobie pisadło, kartkę i zadzwoniłam ponownie. Wiadomo - "jeśli chcesz........" po raz drugi i odezwał się konsultant. Pierwsze słowa w takim tempie, że nawet nie zdążyłam sięgnąć po długopis, baaa, nie przyswoiłam tego co powiedział. Zatem po słowach "w czym mogę pomóc" najpierw poprosiłam o powtórzenie imienia i nazwiska. Zapisałam sobie (o czym go poinformowałam) i dalej to byłam coraz bardziej pozytywnie zaskoczona. Najpierw facet rozwiązał sprawę dźwięku w TV przeprowadzając mnie przez kolejne kroki w menu - banał, trzeba było tylko coś dezaktywować i włalaaaa - jest ok.
A później mi mówi "to ja panią przełączę na tech..." ale zanim skończył zaprotestowałam informując gościa, że się już wyczekałam. Gość ma podgląd na kolejkę do technika i przyznał, że faktycznie dużo ludzi dzwoni. Zatem dużo awarii. Jakaś większa sprawa pewnie. I co? Obiecał sprawdzić i oddzwonić. I tyle.
Po dwóch godzinach nie wytrzymałam i po raz kolejny przeszłam poszczególne etapy wciskania właściwych cyferek i weryfikacji i połączyłam się z następnym facetem. "Zgłoszona jest awaria". Nie wdając się w żadne już dyskusje zapytałam jaka jest kolejka do technika z mojego miasta, i jako trzecia zaczęłam .... taaak, oczywiście, ponownie wsłuchiwać się w muzyczkę.
Po jakichś 10 minutach pan się zgłosił. A po kolejnych dwóch mnie zagotował. "Pani sobie skonfiguruje routerek". I mi wmawia, że na kamienicy żadnych problemów z internetem nie mają, że to na pewno mój routerek, że muszę sobie ręcznie go reinstalować, skonfigurować, wpisać IP, maski, bramy i że nie ma sensu żeby oni przyjeżdżali bo to na bank to. Mam sobie to zrobić i zadzwonić jeszcze raz czy hula, czy nie. No to mu wygarnęłam, że dla niego routerek i jakieś inne ćmoje boje internetowe to pikuś ale ja się na tym nie znam i nie wiem co on do mnie mówi, że dla mnie pikusiem jest np. napisać pozew czy zrobić frywolitkę czego on na pewno nie potrafi, a frywolitka to nie robak i że są od tego żeby przyjechać i sprawdzić (jak dupa od srania, czego nie powiedziałam, ale pomyślałam). I to oni mają mi powiedzieć co siadło i w którym kierunku od routera, a nie czekać aż ja to zrobię za nich. A on mi na to "ale jak to routerek to i tak nic nie zrobimy, my tylko sprawdzimy sygnał do routerka". Ok, nie ma sprawy, ale proszę przyjechać i sprawdzić...... Routerek...... Miałam mu powiedzieć na zakończenie "to pa, buziaczki". Ciekawe, czy do faceta też by tak mówił niuniek jeden ?
Przyjechali dziś przed 14tą. We dwóch. Sprawdzili router. Awaria była przed nim. Jeden od razu to stwierdził, drugi jeszcze coś kręcił, że na pewno nie wiadomo. Zdiagnozowali, poszli. Przyszli inni po godzinie, chyba na obiad bo akurat postawiłam na stół. Im nie dałam. Mimo to zrobili. Jak wydarli dziurę w podwieszanym suficie (bo nad nim idą kable) to myślałam, że się rozpłaczę. To pewnie za karę za ten obiad. Mąż dziury połatał.
Internet śmiga.
A to znalazłam po latach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty, co o tym sądzisz?