Syna naszło na galaretkę.
Nie widzę przeszkód - zrób sobie.
Wybrał truskawkową ............. i stoi sirota uboga patrząc na mnie bezradnie.
Przeczytaj instrukcję na opakowaniu i zrobisz bez najmniejszego problemu - mówię. To prościzna.
Z nadmiernym (co istotne) zapałem przystąpił do dzieła, upewniając się wcześniej czy pół litra to dwie szklanki.
Otworzył szafkę ze szklankami i naszykował sobie .............. oczywiście dwie :).
Sięgnął po rondelek, nalał trochę wody, sięgnął po jedną z naszykowanych szklanek i przelał do niej wodę.
I zgłupiał .......................
Jego mina - bezcenna.
Ze stoickim spokojem (na pozór bo w środku umierałam ze śmiechu) i bez słowa patrzyłam na to jak kręci z politowaniem nad sobą głową i zmienia kolejność, nalewając wodę najpierw do szklanki. Jednej, a potem drugiej :).
Zaprotestowałam dopiero jak chciał wsadzić gorący płyn do lodówki.
Ciekawe - ja zawsze robiąc galaretkę używam wody zagotowanej w czajniku.
Po raz kolejny nauczył się, że nawet przy najbardziej banalnej czynności warto najpierw się zastanowić, że "nagle to po diable".
Ale podobne, smakowite tosty robi dość często, więc może stracony w kuchni nie będzie.
Wszak mężczyźni to najlepsi kucharze, z czym się zgadzam dodając jedynie - pod warunkiem, że mają nieograniczony budżet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty, co o tym sądzisz?