Nietrudno zauważyć, że ostatnio dość często zdarza mi się korzystać z procedury reklamacyjnej.
Oto kolejne :)
Wczoraj poszłam po kasę za buty - znowu, ale tym razem moje.
Kupiłam sandałki, rozleciały się za trzecim ubraniem. Dokładniej - w trakcie trzeciego użycia. W pewnym momencie zauważyłam, że sandałki zaczęły mi klapać, z każdym krokiem podeszwa robiła się bardziej podwójna ale jakoś do domu dotarłam. Po oględzinach okazało się, że dodatkowo podeszwa jest pęknięta na obcasie.
Sandałki kosztowały małe pieniądze, ale ileż można wyrzucać do kosza - ziarnko do ziarnka i kwota robi się duża. Sklep blisko, więc zaniosłam. Spisali oczywiście reklamację chociaż buty zakupione trzy tygodnie wcześniej ewidentnie nie nadawały się do niczego i jakież było moje zdziwienie, kiedy została ona rozpatrzona negatywnie.
Każdy kto wziął do ręki (szkoda, że nie zostawiłam sobie kopii) "pisemko" ekspertyzę miał to samo skojarzenie - pisał je jakiś Chińczyk.
Wyłącznie wielkie litery, czysto po polskiemu, a uzasadnienie odmowy stwierdzało, iż organoleptycznie (ooo, jak pięknie) sprawdzono i stwierdzono, że "skala rozklejenia świadczy o przyczynieniu się klientki do uszkodzenia poprzez użytkowanie obuwia rozklejonego".
Powalające nieprawdaż?
Pisali też o tym, że nie potrafię chodzić bo robię to nieprawidłowo. Instrukcji prawidłowego chodzenia w pudełku nie było.
Pani ekspedientka powiedziała, że dalej to mogę sobie z tymi butami iść "gdzieś" bylebym tylko złożyła ........... oczywista sprawa - podpis, że obuwie po rozpatrzeniu reklamacji odebrałam.
Taaa, złożyłam zatem podpis pod oświadczeniem, że kieruję sprawę do Rzecznika Praw Konsumenta - po drodze do domu mam więc pikuś.
...............(no ja mam wszędzie tak blisko, że wygląda to jak maleńkie miasteczko)......................
Wniosek do rzecznika napisałam, złożyłam, pismo od Rzecznika dostałam początkiem sierpnia. Właściwie to kopię pisma kierowanego do firmy o wdzięcznej, jakże wiele mówiącej nazwie Rdza, w którym to piśmie zostali zobowiązani pod groźbą kary grzywny nie mniejszej niż 2000 zł do pisemnego ustosunkowania się w terminie 14 dni i odpowiedzi do Rzecznika i bezpośrednio do zainteresowanej czyli do mła.
Przedwczoraj, po bezskutecznym oczekiwaniu na zardzewiałą korespondencję wykonałam telefon do Rzecznika. I co? Ano - Rzecznik odpowiedź dostał i to w połowie sierpnia już. Odpowiedź pozytywną dla mnie. Czyli, że mam przyjść po kasiorkę.
Tralala - a ja nie wiedziałam i gdybym nie zadzwoniła to kasiorki bym nie dostała.
Spryciule ............. po cichutku chcieli, żeby tylko Rzecznik się odczepił.
A jeszcze jedną reklamację pozytywnie załatwiłam, mimo początkowej odmowy.
Syn wszedł w wiek droższych zabawek, czyli kupił sobie za swoje odłożone mozolnie kieszonkowe dość duży samochód sterowany. Wydał na to 130 zeta z hakiem. To było w sobotę popołudniu, a już w poniedziałek, ku rozpaczy Syna, zanieśliśmy pojazd do reklamacji z uwagi na brak blokady skrętu w prawo w pilocie. A bez tego niestety, auto skręca i powinno nie dać się dalej skręcić pilotem, a daje się bo nie ma blokady i koła się wtedy gwałtownie prostują. Blokada skrętu w lewo była, więc różnica bardzo widoczna.
Dwa tygodnie później, kiedy Syn był na obozie, byliśmy z Mężem zapytać co i jak. Odmowa. Wedle serwisu wszystko jest sprawne i proszę sobie to zabrać do domu.
No jak sprawne, jak niesprawne ????
Mąż zauważył w sklepie inny pojazd tej samej firmy z takim samym pilotem.
Poprosiliśmy panią, aby nam pokazała pilota. Osobiście porównała i sama stwierdziła, że nasz pilot blokad nie ma, mało tego, nie odbija "kierownicy", a tamten takie cosik robi.
Czyli jednak niesprawne. Więc ona już uzgodni to z szefem i mu pokaże oba piloty, niech on zadecyduje.
Po kolejnych konsultacjach, kiedy już przyszliśmy tam z Synem, dali nam nowego pilota.
Da się? Da.
Ale - dlaczego niemal zawsze najpierw jest odmowa? Dlaczego przy oczywistych sprawach i usterkach usiłują spławić klienta?
Czy to sami klienci nauczyli sprzedawców, że łatwo rezygnują z dociekania swoich praw?
Właśnie dlatego teraz za każdym razem reklamuję wadliwy towar. Nawet wówczas, kiedy są to przysłowiowo groszowe sprawy. Bo to nasze, klientów, prawo, a ich obowiązek. A mam wrażenie, że te role się odwróciły i klient przychodzący z reklamacją to intruz. Niech więc będę tym upierdliwym intruzem, a im więcej takich upierdliwców będzie, tym większa jest szansa na dbałość o klienta i szacunek dla jego pieniędzy.
Rzekłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty, co o tym sądzisz?