Zwróciłam uwagę na rozmowy Polaków.
Mówi się, że frustracja i narzekanie to nasze cechy narodowe i jest w tym niestety dużo prawdy.
Na pytanie "co słychać?", "jak leci?" i tym podobne, najczęściej słychać "stara bieda". Nie "stare dobre", "nie nowe cokolwiek" tylko własnie "stara BIEDA"
Jeżeli ktoś powie - "a dziękuję, DOBRZE", to zazwyczaj dodaje "ale mogłoby być lepiej".....
Co ciekawe - ten kto pyta nie oczekuje odpowiedzi innej i kiedy padnie np "u mnie super" to jest zaskoczony, baaaa, wręcz obrażony bo jakże to tak? A gdzie narzekanie? Kosmita jakiś czy co? Pogadać normalnie nie można bo zadowolony ?!
(no tak, kota nie pozwala mi pisać - mruczy, łasi się, wpycha łeb pod rękę, zaczepia - a kyszsz, teraz piszę, poszła sobie!)
Czy zawsze tak było, że Polacy narzekali? Ja wiem, że dążenie do lepszego jest w porządku, inaczej nie byłoby rozwoju. Ale na jakimś etapie człowiek mógłby być zadowolony - prawda?
A już mierzi mnie inna cecha - szczęście, dobra passa, powodzenie innych są powodem do knucia, plucia jadem, szukania przekrętów, judzenia. A kiedy powinie się komuś noga to woda na młyn - pełnia zadowolenia co najmniej.
Nie pojmuję tego. Tej wredoty, narzekania i szukania ciemnej strony mocy.
Pewnie dlatego uchodzę za osobę mało przystępną - bo ja narzekać nie lubię, plotek nie znoszę, knowania i intryg tym bardziej, a cudze szczęście i powodzenie mnie cieszy.
Zniesmacza jednak, kiedy ten ktoś komu się wiedzie - narzeka jak mu to ciężko i że mogłoby być lepiej. Ale zamienić to by się nie zamienił - ojjj, nie.
Po pewnych przejściach, zwłaszcza zdrowotnych z diagnozą szokującą, inaczej patrzę na codzienność. Zdaję sobie sprawę, że u mnie zaszły zmiany na lepsze. Kokosów nie ma, zdrowotnie nadal (albo znowu) mam zagwozdkę, ale na pytanie "co słychać" odpowiadam "dobrze", "super", albo "mogłoby być gorzej". Bo czego mi brakuje? Że nie stać mnie na nowe auto? Że nie stać nas aktualnie na zagranicznego Sylwestra? W ogóle jakiegokolwiek bo wydatków było sporo i kupiliśmy dodatkowo jeszcze krzesła ? Tak naprawdę, to marzy mi się Sylwester spokojny, z moimi Mężczyznami tylko, w domowych pieleszach. Duże Andrzejki, spora Wigilia - wystarczy, chcę odpocząć.
(co za małpiszon z tej Zumby, nie odpuszcza zaczepek)
Od dawna natomiast porównuję jak żyło się kiedyś, a jak teraz.
Ludzi stać naprawdę na dużo więcej, podniósł się standard "średniej" czy "przeciętnej". Samochody, sprzęt RTV, wyposażenie mieszkania, telefony.....
Ten, który mówi "stara bieda" posiada to wszystko, co niegdyś stanowiło o bogactwie, i to w wersji dużo lepszej. Niegdyś mieć malucha, kolorowy telewizor, Rubin zazwyczaj z przystawką na drugi program (ile on miał cali?), telefon stacjonarny, mikrofalówkę - toż to było powodem do zazdrości wszystkich dookoła. Czymże jest więc "stara bieda" skoro "stare bogactwo" dziś śmieszy?
A tak naprawdę przecież nie to jest ważne. Jasne, że fajnie żyje się wygodnie. Jednak nawet super wygoda i konto, z którego się wylewa, nie zastąpią prawdziwego DOMU. Tego, który tworzą ludzie, a nie ściany.
Dzięki nim właśnie jestem bogata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty, co o tym sądzisz?