Nie chodzi mi o wybuchanie zmiatające wszystko wokół jak bomba. Też metoda, ale działająca na otoczenie w sposób bardzo niekorzystny, czasem niszczący.
Mnie osobiście zdarzyło się dawno dawno temu szurnąć na podłogę stos talerzy przygotowanych ślicznie do schowania do szafki. Metoda kosztowna, chociaż bardzo skuteczna, bardzo.
Zdarza mi się nawrzeszczeć na Syna; wiadomo - mimo całej mojej do niego miłości potrafi mnie zagotować nagle i niespodziewanie i czasem po prostu nad tym nie zapanuję. To też żadna metoda - to co widzę wówczas w oczach dziecka bardzo wyraźnie to mówi.
Chodzi mi o metody radzenia sobie z wnerwem (nie mówię o stresie tylko złości) aby go wyciszyć, oswoić. Ja mam takich metod kilka, ostatnio nawet jedna doszła do kolekcji, ale bardziej jako zamiennik innej niż coś dodatkowego.
1. Wsiadam do auta, odpalam i jadę przed siebie, gdziekolwiek, bez celu. Metoda świetna dla wnerwów chwilowych, bo są sytuacje kiedy jestem tak wytrącona z równowagi, że do auta się nie nadaję i kierownicy nie tykam z powodów bezpieczeństwa (ale to już takie z pogranicza stresu). Kierowanie samochodem uspokaja mnie zawsze.
2. Spacer - zawsze dobrze jest się przewietrzyć, ochłonąć.
3. Muzyka. Jej rodzaj zależy oczywiście od wieku. Najlepiej na słuchawkach. Nie wiem czy dzisiejsze rapowe pełne wulgaryzmów teksty bardziej nakręcają czy uspokajają (wg mnie raczej wzmagają wnerw), nie chciałabym aby moje dziecko utożsamiało się z nimi bo są raczej mroczne i dołujące, ale zabraniać kiedyś nie będę.
U mnie od lat najlepiej sprawdza się Oldfield i zdecydowanie od dawna na pierwszym miejscu The songs of distant Earth (ktoś miły wrzucił cały album). Ale ogólnie Oldfield.
4. Puzzle. Może się komuś wydawać, że to wnerwiające. Absolutnie mnie to wycisza. Dobre na wnerw długotrwały, prawie stres.
Kiedyś uczestniczyłam w takich warsztatach i trzeba było odbyć m.in. zajęcia plastyczne, które mi nie leżały i zapytałam, czy mogę w tym czasie zastępczo układać puzzle. Swoje. Kupiłam 1000 bo na więcej nie było czasu, miałam na to jakąś godzinę do dwóch dziennie przez kilka dni. Od razu podpięły się do mnie dwie osoby, w kolejnych pół grupy. No i w takiej dużej już grupie to mnie denerwować zaczęło.
Czyli puzzle ale w spokoju i raczej sama.
Kiedy układam czysto relaksacyjnie, dopuszczam współdziałanie Męża (ale on nie lubi) i Syna (też nie przepada, jeśli już to po to aby pobyć blisko mnie).
Ostatnio puzzle zastąpiło szydełkowanie. Potrzeba mniej miejsca, a przy okazji można stworzyć ładne rzeczy użytkowe, nie tylko obrazki. Myślę o bombkach na choinkę.
Ale dwie nowe paczki puzzli po 2000 każda mam.
To moje metody sprawdzone. Wykorzystywane wówczas kiedy jestem sama.
Bo nie ma lepszego wyciszacza jak ramiona mojego Męża. Po prostu nie ma.
Mnie uspokaja płacz....... a puzzle uwielbiałam kiedyś, i wiesz, że chyba pod choinkę poproszę o jakieś fajne? ;)
OdpowiedzUsuń