W ostatnich dniach, zapewne z powodu pogody, zwróciłam uwagę na wszechobecne "nowosłowa". Jestem zafascynowana zjawiskiem. Jak niesamowicie szybko przyjęło się słownictwo zaczerpnięte z reklamy.
Z czystej ciekawości zapytałam wujka Googla o słowo.................. za chwilę powiem/napiszę jakie.
Moja ciekawość zamieniła się wówczas w zdumienie - słowo bardzo popularne, wyguglowało się (też nowosłowo) wiele wyników.
A chodzi o ...... plażing. I dalej smażing i wszystkie podobne ...ingi.
Zdumiewające jak szybko i gładko słownictwo z reklamy weszło w życie i słownik codzienny. I to bez "łomżingu" nawet.
Akurat te "ingi" mnie nie drażnią, nie przeszkadzają. Wprowadzają taką lekką letnią atmosferę i wszyscy wiedzą o co chodzi. Fajne są i pewnie dlatego ludziska ochoczo podchwycili.
A co mnie drażni. O wulgaryzmach już nawet nie ma co wspominać, stały się niestety powszechne i jeszcze bardziej niestety - używane publicznie przez osoby publiczne. Bo to takie zajebiste jest? No, ale na ten temat nie będę kontynuować bo się tylko nakręcam. Wrrrr.
Natomiast dziś właśnie, podczas transmisji pewnych zawodów, usłyszałam gramatyczny (?) koszmarek. Niestety też dość częsty. Nie, żebym ja była jakimś znawcą językologiem czy coś w ten deseń, nie. Ja mam podstawową wiedzę w zakresie języka polskiego, ale zdania tego typu mnie rozwalają.
"Jadąc do Leszna dopadła nas burza".
Ja chcę taką jadącą burzę zobaczyć panie redaktorze !!!
Ale ja czepialska jestem, matko jedyna ...........
Czepialska :)
OdpowiedzUsuń