Pojechałam wczoraj do Syna.
Zabrałam Starszą córkę sąsiadów, w odwiedziny do brata, co uzgodniłam z jej rodzicami dzień wcześniej. W ostatniej chwili zabrałam też Młodszą córkę sąsiadów bo miała zostać w domu sama kilka godzin (6 lat ma). Nie bardzo chciałam bo to małe adhd ale zabrałam. W sumie niedaleko, 50 km w jedną stronę.
W połowie drogi tam, nie mając kompletnie jak ominąć czegoś co leżało na drodze (szmata?) wzięłam to coś między koła, strzeliło coś, chrupnęło - to był solidny kawał rury. Sprawdziłam na spokojnie, żeby dziewczynek nie denerwować - hamulce sprawne (najważniejsze bo serpentyna przed nami), nic nie cieknie, spokojnie dojechaliśmy na miejsce chociaż już w dalszej trasie stwierdziłam, że ................. poprzestawiało mi biegi. Znaczy działa wszystko, ale np wsteczny był na prawo w tył, a jest mniej więcej w środku - znaczy tam gdzie wcześniej 4ty.
Oczywiście skonsultowałam sprawę z Mężem telefonicznie.
Na miejscu "pobrałam" obu chłopców, dzieciaki stwierdziły, że trzymamy się razem. Ok. Po chwili Młodsza zaczęła marudzić. Nuuudzi mi się, głodna jestem. No jasne, jak jadła tylko rano troszkę płatków, a było już po 14tej to głodna. Starsza (do gimnazjum teraz idzie) biadoli, że pieniędzy nie wzięła (pewnie nie miała czego wziąć bo wszystko inne w torbie miała). Kupiłam Młodszej frytki w wyniku czego wszystkie zgłodniały. Kupiłam zapiekanki i hamburgery. Pobuszowały nad wodą ze dwie godziny (dzieci kreatywne są), wracamy do ośrodka. Młodsza - pić mi się chce, ale słodkie niech mi pani kupi. Kupiłam. No oczywiście, że każde dostało po butli. Starsza skrępowana mówi żeby ją (JĄ) podliczyć i ona (ONA) wszystko za całą trójkę mi odda jak przyjedziemy do domu. Znam sąsiadów już lata, wiem, że nawet "dziękuję" nie usłyszę. Więc mówię Starszej, że jej rodzice nie upoważniali mnie do wydawania pieniędzy na ich potrzeby, że kupiłam im bo chciałam i ONA mi niczego oddawać nie musi.
Do ośrodka jest pod górkę, Młodsza rozrabia jak pijany zając, śpiewa o kotku co dostał młotkiem i alleluuuuuja, Starsza przydeptuje jej nóżkę, urywa się pasek w sandałku.
I zaczęło się! Odkupisz mi buciki, masz odkupić mi buciki, albo naprawić, to moje kościółkowe (takie na wykończeniu), albo zeszyć, teraz mi masz odkupić, zaraz, ja już chcę - łomaaatkoooo, czegoś takiego to ja w życiu nie słyszałam. Udaje że płacze, a śmieje się małpiszon mały i zawodzi altem non stop.
Jedziemy do domu. Ruszam ostrożnie, mam ostro z górki, coś jakby trzeszczy, Starsza potwierdza. Przestało trzeszczeć jak wrzuciłam trójkę. Wybrałam ciut dłuższą ale zdecydowanie spokojniejszą trasę coby biegami za dużo nie mieszać i z duszą na ramieniu jadę, byle dojechać, byle dostarczyć dzieci sąsiadom bez uszczerbku, że też wzięłam sobie na łeb taką odpowiedzialność. Serpentyny przejechałam, jest dobrze, jedziemy. I z tyłu znowu - odkupisz mi buty, teraz, albo zeszyjesz, za trzy tysiące moje buty kościółkoweeeeeee, odkupiiiiiiiiiiszszszsz, teraz, natychmiast, już., odkuuuupiiiiiisz.
Wtrącam, że sklepów tu nie ma - nieistotne. Odkupiiiiiiiiisz albo zeszyyyyyyyjesz.
Mówię, że wysadzę i pójdzie na piechotę - pomaga na pół minuty.................
Dodaje za chwilę - znowu głooooodna jestem, ale wraca do odkuuuupisz mi buuuuuuuty.
W dwóch trzecich drogi dała się namówić na piosenki. Na swoją nutę zaczęła wrzeszczeć wlazł kotek na płotek i walnął go młotek, siekiera poprawiła i całkiem zabiła aleluuuuuuuuujaaaaaaaaaaaaaaaaa. To wymyślamy - o oczach. Dobra - z niebieskimi oczami kotek wlazł na płotek..................... allleeeeeluuuuuujaaaaaaaaaaaaaaaaa. I chichra się smarkula wniebogłosy. To o warzywach - kapusta i groszek i brokuł zgniły i śmierdzą allleeeluuuuujaaaaaaaaaaaaaaaa....................... albo nie - wlazł kotek na płotek........................ Boszszsz, a w międzyczasie jakaś siła nieczysta odsuwa to nasze miasto, coraz dalej jest zamiast coraz bliżej. I myślę sobie, że wybojów sporo na wjeździe tą trasą, żeby mi skrzynia biegów nie wypadła albo co..........................
Młodsza czkawkę złapała. I zawodzi - niech mnie ktoś wystraaaaaaaaaaaaszy bo mam czykawkę, yyyyp, no czykawkę mam, yyyyyp, allllllleee-yyyyp-luuuujaaaaa.
Wjeżdżamy do miasta, a ja mam wrażenie, że na tylnej kanapie wiozę kompletnie napranego gościa. Czka, śmieje się i drze alleluja.
Chryste. Marze o tym, żeby zaparkować. I do domu wejść, drzwi zamknąć i mieć ciszę.
Mąż czeka, myślę sobie - nie odpuści pewnie, coś na temat auta wrzuci w temacie "baba za kierownicą".
A ten odetchnął z ulgą. Nieistotne, nieważne co z autem, mogłam stracić panowanie, mogło nas wyrzucić z drogi, to przecież tylko auto. Wjedzie na kanał, sprawdzi, naprawi, ważne że jestem. Odpoczywam w bezpiecznych ramionach i w ciszy.
Wyrywa mnie z tego dzwonek do drzwi. Za nimi, obuta w adidaski, uśmiechnięta od ucha do ucha Młodsza, zęby szczerzy i mówi rozbrajająco - pani jest na mnie super wytrzymała.
Nie usłyszałam od sąsiadów dziękuję. Nawet ich nie widziałam.
Ale mam nowe fanki
Ale jakie "dziękuję" od Młodej otrzymałaś :D
OdpowiedzUsuńNaśmiałam się czytając!:)
To teraz uważaj, bo będą ci rodzice ją nagminnie podrzucać skoro tak świetnie sobie z nią poradziłaś ;)
OdpowiedzUsuńJa na całe szczęście jeszcze nie miałam okazji mieć takiej podróży, i liczę że się nie wydarzy. Ogólnie moim zdaniem jeśli jedziemy samochodem to warto wiedzieć, że baza CEPIK https://kioskpolis.pl/cepik/ jest również dla kierowców. Więc jeśli nie wiemy czy mamy aktualne ubezpieczenie to zawsze można tam to sprawdzić.
OdpowiedzUsuń